Wywiad z Panem Sławomirem Samardakiewicz
data wywiadu : 02.08.2021
Sławomir Samardakiewicz
Pracownik naukowo-dydaktyczny na Wydziale Biologii Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Od 25 lat w szczęśliwym związku z żoną Mirellą. Ojciec 21 letniej Ani i śp. Kubusia. Lubi podróżować oraz fotografować otaczający go świat. W roku 2001 r. odwiedził Japonię służbowo i wtedy zupełnie przypadkowo odkrył fotografię przedstawiającą Dzieci Syberyjskie w Japonii, wśród których był jego dziadek.
Dziękujemy bardzo, że znalazł Pan dla nas czas. Bardzo cieszymy się, że mimo sytuacji pandemicznej możemy w końcu porozmawiać.
Pozwolę sobie powoli zadać pierwsze pytanie.
Czy mógłby Pan nam przybliżyć w jaki sposób jest Pan powiązany z historią Dzieci Syberyjskich?
Moja rodzina jest związana z Dziećmi Syberyjskimi poprzez mojego dziadka Jana Samardakiewicza, który urodził się w 1909 w Malinówce pod Tomskiem na Syberii.
Dziadek miał też młodsze rodzeństwo: brata Antoniego (ur. 1911 r.) i siostrę Adelę (ur. 1914r.). Antoni przemierzył cały szlak z Mandżurii przez Japonię, USA do Polski razem z moim dziadkiem.
Wiemy, że Antoni pod koniec lat trzydziestych ubiegłego wieku mieszkał w Warszawie i pracował jako szewc.
Siostra Adela pozostała natomiast w Mandżurii, chociaż jej późniejsze losy były związane również z Japonią i USA.
Jeszcze w Harbinie ok. 1937 r. wyszła za mąż za Walentego Kuczyńskiego, znanego sportowca, nauczyciela w gimnazjum w Harbinie, późniejszego bohatera walk pod Tobrukiem i Monte Cassino.
Drugim mężem Adeli był znany amerykański artysta fotograf Ormond Gigli. Antoni i Adela prawdopodobnie umarli bezpotomnie.
Jeżeli chodzi o potomków mojego dziadka Jana, to do dzisiaj żyje trójka, z sześciorga jego dzieci, w tym moja mama Teresa. No i oczywiście grono jego wnucząt, prawnucząt, a nawet pra prawnucząt.
Niesamowite jak potoczyły się losy Pańskiej rodziny oraz jak bardzo wytrwali i silni psychicznie musieli być.
Powinienem podkreślić, że losy polskich sierot na Syberii były pełne traumatycznych przeżyć.
Trudno nam sobie nawet wyobrazić co musiały przeżywać te dzieci po stracie swoich bliskich, w świecie ciągłych działań wojennych, biedy, strasznego głodu, chorób dziesiątkujących ludzi.
Stąd Dzieci Syberyjskie bardzo często nie dzieliły się swoimi przeżyciami z tego okresu, nawet w życiu dorosłym.
Czasami rodzina dowiadywała się więc o tych wydarzeniach dopiero na łożu śmierci, a nawet po śmierci danej osoby.
Jak wyglądały relacje między Panem a dziadkiem? Czy miał Pan okazję usłyszeć historię o jego dziejach i pobycie w Japonii bezpośrednio od dziadka?
Generalnie mój dziadek był osobą bardzo skrytą i niechętnie dzielił się wspomnieniami.
Z opowiadań mojej mamy wiem, że dziadek jedynie sporadycznie w okresie jej dzieciństwa mówił o pojedynczych wydarzeniach z tego okresu, dostosowując te opowieści do wrażliwości dziecięcej.
Widziałem się z dziadkiem tylko kilka razy w życiu. Mieszkaliśmy kilkadziesiąt kilometrów od siebie i niestety rzadko nawzajem się odwiedzaliśmy.
Mając 16 lat pojechałem więc do niego sam w odwiedziny.
Po raz pierwszy spędziliśmy ze sobą kilka godzin i wtedy też po raz pierwszy dziadek zwierzył mi się ze swoich przeżyć z dzieciństwa.
Pamiętam tę rozmowę jak dziś, mimo, że minęło już ponad 35 lat (to był rok 1985).
Przede wszystkim dziadek mówił o strasznych warunkach, o biedzie i niewyobrażalnym głodzie na nieludzkiej ziemi jaką była dla nich Syberia.
Mówił, że czasami żeby przetrwać dzieci musiały wręcz żebrać, czy nawet kraść jedzenie.
Pewnego razu, już w Mandżurii, dziadek jako dziesięcioletni wtedy chłopiec przeskakiwał przez płot okalający sad, by zdobyć trochę owoców dla siebie i rodziny.
Nadział się wtedy na drut kolczasty, który rozerwał mu skórę na brzuchu i ręce.
Uratował mu życie sam właściciel sadu. Blizny po tym wydarzeniu nosił do końca życia.
Co ciekawe dziadek w dorosłym życiu sam był ogrodnikiem i sadownikiem.
Kiedy moja mama w czasie studiów, na początku lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku, odwiedziła rodzinne strony,
gdzie zbierała materiały gwarowe z języka polskiego do pracy magisterskiej, dowiedziała się, że dziadek pomagał młodym Polakom w czasie wojny, ratując ich przed wywózką na przymusowe roboty do III Rzeszy.
W czasie wojny pracował bowiem w ogrodach i sadach niemieckiego właściciela.
Ponieważ dziadek był cenionym ogrodnikiem, a przy tym bardzo pracowitym i uczciwym człowiekiem, więc zwykle udawało mu się uzyskać zgodę właściciela na zatrudnienie zagrożonych wywózką osób.
To niezwykłe. Czy Pański dziadek opowiadał coś jeszcze?
W czasie naszego spotkania dziadek opowiadał mi też o swojej pasji zawodowej jaką było dla niego ogrodnictwo.
Lubił eksperymentować w ogrodzie, a szczególną jego miłością były róże.
Odprowadzając mnie mówił jeszcze o swoich planach na przyszłość. Obiecałem wtedy, że wrócę wkrótce, by kontynuować nasze rozmowy.
Tydzień później spadła na mnie wiadomość jak grom z jasnego nieba- dziadek zmarł.
Byłem tym samym ostatnią osobą z rodziny, z którą rozmawiał o swoim dzieciństwie.
Wtedy dopiero zdałem też sobie sprawę, że kiedy mi to wszystko opowiadał, bardzo męczył się fizycznie.
Nie wiedziałem, że to były wtedy oznaki zbliżającego się końca jego wędrówki.
Bardzo nam przykro z tego powodu.
Jak dobrze, że udało się Panu porozmawiać z dziadkiem i usłyszeć jego dzieje przez co pamięć o nim nie zniknie.
Czy starał się Pan szukać lub dowiedzieć czegoś na własną rękę?
Mogę opowiedzieć o moim osobistym odkryciu śladów dziadka w Japonii.
Dokładnie 20 lat temu byłem na konferencji w Nagoi.
Wtedy udałem się do pobliskiego skansenu Meiji-Mura.
Tam w jednym z budynków, idąc po schodach, nagle zobaczyłem przed sobą na ścianie ogromne zdjęcie.
Na dużym statku pasażerskim liczna gromada dzieci machała chusteczkami.
Miały europejski wygląd twarzy.
Kiedy przeczytałem opis, nagle wręcz mnie zamurowało.
To były Dzieci Syberyjskie, a gdzieś wśród nich musiał być mój dziadek.
Ogarnęło mnie wtedy ogromne wzruszenie. Zdjęcie otwierało wystawę dotyczącą Japońskiego Czerwonego Krzyża.
Pomoc polskim sierotom była pierwszą międzynarodową akcją humanitarną tej organizacji.
Wyobrażam sobie jak bardzo musiała być to dla Pana wyjątkowa chwila.
A czy widział Pan wcześniej zdjęcia swojego dziadka z dzieciństwa?
Właściwie niewiele rzeczy zachowało się w archiwum dziadka.
Są tam pojedyncze zdjęcia m.in. z pobytu w Mandżurii. Ale z Japonii nie było żadnego zdjęcia, i dopiero dzięki Państwu udało mi się zobaczyć pierwszą fotografię, gdzie bez problemu udało mi się rozpoznać dziadka.
Obok niego uchwycony został też jego brat Antoni (Jan i Antoni w grupie fotografowanych dzieci zawsze ustawiali się razem).
Niezwykłe jest to jak wiele rzeczy odkrywamy przypadkiem, prawda? Niezmiernie cieszy nas fakt, że udało się Panu zdobyć nowe fotografie.
Czy może nam Pan powiedzieć dlaczego Pański dziadek był na Syberii? Jak to się stało, że dołączył on do grupy dzieci, które wyjechały do Japonii?
Początki historii mojego dziadka i jego rodzeństwa związane są z Tomskiem, miastem leżącym w Zachodniej Syberii w Rosji.
Ich rodzicami byli Aleksander i Emilia Samardakiewicz. Emilia, z domu Pawłowicz, urodziła się w zaborze rosyjskim w 1893 r., w miejscowości Grauże (obecnie Białoruś).
Nie wiemy z jakich powodów Emilia znalazła się na Syberii, być może było to związane z przymusowym zesłaniem jej rodziny przez władze carskiej Rosji.
Może o tym świadczyć głęboki patriotyzm jaki wpoiła Emilia swoim dzieciom, za co wielu Polaków było wtedy zesłanych przez rosyjskiego okupanta na Syberię.
Nic nie wiemy o jej mężu Aleksandrze. Wiemy natomiast, że w 1920 r., już jako wdowa, z trójką swoich dzieci przebywała w Mandżurii.
Podczas wojny domowej w Rosji, która zaczęła się w 1917 r., wielu Polaków znalazło tam schronienie, przede wszystkim w stolicy Mandżurii- Harbinie, który był wtedy silnym ośrodkiem polonijnym.
Dodatkowo, mało kto wie, że to chińskie miasto, które obecnie liczy ponad 5 mln mieszkańców (a nawet 10 mln licząc całą metropolię), było założone podczas budowy Kolei Wschodniochińskiej w 1898 r. przez polskiego inżyniera Adama Szydłowskiego.
Tego nie wiedziałam!
Jednak Polacy dość często przewijają się na kartach historii i pojawiają się w jak najmniej spodziewanych momentach!
Dokładnie.
Myślę, że Emilia dotarła do Harbinu z falą uciekinierów z Syberii. W mojej rodzinie zachowały się też informacje, że bezpośrednim powodem była epidemia tyfusu jaka wybuchła w tym czasie w Tomsku.
Emilia była postawiona w bardzo trudnej sytuacji. Jako osoba samotnie wychowująca trójkę dzieci, musiała jednocześnie zarobić na utrzymanie całej czwórki.
Pracowała jako pomoc domowa, a to niestety nie wystarczało na przetrwanie. Stąd była zmuszona oddać dzieci do sierocińca.
Kiedy nadarzyła się okazja wyjazdu dzieci do Polski, jej matczyne serce musiało wtedy krwawić, ale jednocześnie widziała w tym szansę dla swoich dzieci na lepsze jutro i szansę na powrót do upragnionej ojczyzny.
Jan i Antoni zostali wtedy ulokowani w ochronce przy stacji kolejowej w Mulinie (ok. 300 km od Harbinu) zorganizowanej przy oddziale Polskiego Czerwonego Krzyża, z pomocą Stanisława Sokołowskiego.
Stamtąd zostali przetransportowani do Władywostoku, a w połowie września 1920 r. przewiezieni statkiem do portu w Tsurudze, w Japonii.
W Mandżurii, mama Emilia pozostała z najmłodszym dzieckiem – córką Adelą.
Myślę, że historia Adeli zasługuje na oddzielny wywiad, bo była to niezwykła osoba.
Na pewno jej historia jest bardzo intrygująca i będzie wspaniałym materiałem.
A czy wie Pan jak wyglądało życie dziadka i jego brata po wyjeździe z Japonii?
W Japonii dziadek i jego brat Antoni przebywali stosunkowo krótko, bo od września do grudnia 1920 r.
W grudniu wypłynęli bowiem z grupą innych dzieci do Stanów Zjednoczonych.
Tam z portu w Seattle ruszyli pociągiem w podróż do Chicago, gdzie zaopiekowała się nimi Polonia amerykańska.
Wiem, że dziadek uczęszczał wtedy do gimnazjum, w którym zdobywał też wiedzę i umiejętności w zakresie ogrodnictwa, co później przydało mu się w Polsce.
Nie znamy wielu szczegółów z jego pobytu w Stanach Zjednoczonych.
W jego pamiątkach z tego okresu zachował się jedynie adres Louise Kasperek (z domu Uczciwek), która prawdopodobnie w jakiś sposób pomagała wtedy rodzeństwu Samardakiewiczów.
Tu należy dodać, że rodziny polonijne zachęcały polskie dzieci do pozostania w Ameryce.
I rzeczywiście część z nich pozostała. Determinacja dziadka i jego brata w dotarciu do Polski była jednak tak duża, że na początku 1922 r. wyruszyli z innymi dziećmi w ostatni etap podróży do Polski, z Nowego Jorku do portu w Bremie, skąd dotarli pociągiem do Poznania.
To wręcz inspirujące jak bardzo tak młodzi ludzie pragnęli wrócić do Ojczyzny.
Tak, to zawsze wzbudza u mnie podziw. W Wielkopolsce zaopiekowały się Dziećmi Syberyjskimi organizacje charytatywne.
Niestety, jak opisuje w swojej książce profesor Wiesław Theiss, dzieci te często trafiały na skandaliczne warunki.
Stąd między innymi powstała inicjatywa utworzenia specjalnego ośrodka dla Dzieci Syberyjskich w Wejherowie, było to jednak już po przyjeździe dziadka.
Dziadek wraz z bratem trafili do sierocińca w Broniszewicach. Nie mamy stamtąd żadnych wspomnień dziadka oprócz dokumentu siostry przełożonej, która wydała opinię, że dziadek: „w tym czasie zachowywał się bez nagany, był sumienny i uczciwy”.
Stamtąd dziadek został skierowany przez opiekuna prawnego– dyrektora „Caritasu” ks. Walentego Dymka (późniejszego arcybiskupa poznańskiego) na praktyki ogrodnicze u Edwarda Netzla, który prowadził wtedy nowoczesne gospodarstwo w Poznaniu na Szelągu.
Tak rozpoczęło się stopniowe wchodzenie Jana w dorosłe życie.
Jeszcze przed II Wojną Światową dziadek ożenił się z moją babcią Jadwigą z domu Nowak, z którą miał sześcioro dzieci, w tym moją mamę Teresę.
Oboje rodzice ciężko pracowali by utrzymać tak dużą gromadkę dzieci.
Dziadek jednocześnie gromadził oszczędności, by w przyszłości założyć własne ogrodnictwo.
Niestety, w 1950 r. władze komunistyczne z dnia na dzień wprowadziły denominację, co spowodowało, że dziadek stracił wszystkie oszczędności.
Nie było go już stać na zakup własnego gospodarstwa. Musiał w związku z tym pracować w państwowych gospodarstwach, gdzie zarobki były bardzo niskie, stąd niezbędna była również praca dzieci.
Rodzina Samardakiewiczów wielokrotnie zmieniała miejsce pobytu na terenie Wielkopolski.
W 1962r. zmarła moja babcia Jadwiga. Dziadek ostatecznie zamieszkał w podpoznańskim Jerzykowie, skąd do emerytury dojeżdżał do pracy w poznańskich Zakładach Zieleni Miejskiej.
Często pracował wtedy jako ogrodnik na Międzynarodowych Targach Poznańskich. Jak opowiadał mi dziadek, wprowadzał w zdumienie różne delegacje np. z Chin, a nawet Japonii, kiedy niepozorny ogrodnik zaczynał do nich mówić w ich języku ojczystym.
Tu muszę dodać, że dziadek przez całe życie posługiwał się piękną polszczyzną, nie było słychać np. wpływów języka rosyjskiego, którym również się posługiwał. Mimo silnej presji ze strony władz rosyjskich zmierzających na Syberii do wynarodowienia Polaków, w przypadku dziadka im się to nie udało.
Zawdzięczał to niewątpliwie patriotycznemu wychowaniu rodziców.
Zdumiewające, jak zdobyte podczas dzieciństwa, umiejętności przydały się mu już w życiu dorosłym.
Czy może są jeszcze Panu znane jakieś wspomnienia lub rzeczy z Japonii, które Pana dziadek zapamiętał na długo?
To co już wspomniałem, znajomość języka mandaryńskiego i w podstawowym zakresie także japońskiego. Pobyt dziadka w Japonii był niewątpliwie dla niego czymś co nazwałbym, używając poetyki języka japońskiego, Wschodzącym Słońcem Nadziei.
Myślę, że jednym z jaśniejszych w jego życiu. Proszę jednak pamiętać, że za Morzem Japońskim zostawił swoją mamę i ukochaną siostrę Adkę, jak ją nazywał.
Ponadto na barkach tego 11 letniego chłopca spoczywała odpowiedzialność za młodszego brata.
Do tego wszystkiego dręczące pytanie „Co dalej z nami będzie?”. Z tego czasu, w pamiątkach dziadka zachowało się kartka pocztowa z własnoręcznym podpisem Takao Atsumi.
Obok widnieje dopisek „24 lat”. Domyślam się, że to mógł być któryś z serdecznych opiekunów w Ośrodku Fukudenkai, na tyle ważny dla dziadka, że przez całe życie to wspomnienie pozostało przy nim.
Dziękuję tym samym za pomoc w poszukiwaniach, mam nadzieję, że kiedyś odnajdziemy ślady tej osoby.
Oczywiście, zapewne był to pielęgniarz z Japońskiego Czerwonego Krzyża. Mamy nadzieję, że kiedyś może uda się dotrzeć do jego potomków i rozpocznie się nowa historia przyjaźni.
Czy historia Dzieci Syberyjskich lub opowieść Pana dziadka jest często wspominana wśród Pana krewnych?
Przez długi czas w rodzinie nie wracaliśmy specjalnie do wspominania historii dziadka, jedynie od czasu do czasu.
Dopiero odkrycia ostatnich miesięcy na nowo ożywiły nasze rozmowy na ten temat.
Szczególnie zaangażowała się w to moja mama oraz kuzynka Ewa.
Nadal jednak pozostaje wiele pytań. Np. jakie były dalsze losy Adeli, która do 1960 r. żyła pod nazwiskiem Janine Gigli.
Jednak najbardziej zagadkowe są losy Antoniego, po którym giną w Warszawie wszelkie ślady po 1937 r.
Mamy wielką nadzieję na rozwikłanie ich historii.
Czy mogę zapytać skąd bierze się u Pana taka wielka motywacja do zdobywania informacji?
Dla mnie i innych osób związanych z rodzinami z dziećmi z Syberii to jest jakby kwestia pewnej misji.
Aby pamięć o nich i ich niezwykłych losach nie zaginęła. Mam też na myśli pamięć o wszystkich osobach oraz instytucjach, które w odruchu ludzkiej solidarności udzieliły pomocy tym dzieciom np. Ośrodek Fukudenkai.
Zatem mówienie o tych wydarzeniach i prowadzenie poszukiwań na temat szczegółów sprzed 100 lat jest pewną formą wdzięczności dla ludzi dobrej woli, którzy udzielili pomocy polskim sierotom. Należy także wspomnieć, że gdyby nie oni to zapewne dzisiaj byśmy nie rozmawiali ze sobą.
Ośrodek Fukudenkai także pragnie poszerzać informacje i rozpowszechniać historię Dzieci Syberyjskich, aby utrzymać o nich pamięć.
Rozumiem, że nie jest to może całkiem szczęśliwa historia. Ale pozwolę sobie zapytać, jakie są Pańskie odczucia związane z opowiadaniem tej prywatnej historii innym?
To były traumatyczne przeżycia dla Dzieci Syberyjskich. Często tłumiły je w sobie i wręcz o tym zapomniały. Myślę, że my jako ich potomkowie, nie jesteśmy bezpośrednio obciążeni takimi przeżyciami oraz doświadczeniami, dzięki temu możemy o tym mówić niejako za nich.
W ten sposób inni mogą poznać tę historię, natomiast dla nas jest to też okazja, by przepracować traumę naszych przodków.
Tak, to bardzo ważne, aby pomóc zakończyć kwestie, które Dzieci Syberyjskie same nie były w stanie sfinalizować.
Czy poza Pana rodziną zna Pan kogoś kto również zna tę historię?
Przyznam szczerze, że od czasu kiedy opowiadam o losach mojego dziadka różnym osobom, tylko raz zdarzyło mi się, że mój słuchacz znał historię Dzieci Syberyjskich.
Był to polski misjonarz, który przebywał przez ponad 30 lat w Japonii. Spotkałem go w zeszłym roku.
Wtedy powiedział mi, że ta historia jest znana w Japonii, i że dzieci japońskie mają możliwość zapoznania się z nią m.in. w szkołach.
Nie wiem czy jest to powszechne w Japonii, ale powiem szczerze, że bardzo mnie to wtedy poruszyło.
Między innymi dlatego, że wiem, że dzieci w polskich szkołach uczą się na lekcjach historii na przykład o cłach wewnętrznych w czasie wojny secesyjnej w Ameryce Północnej, a nie znają losów swoich polskich rówieśników uciekających z Syberii.
Myślę, że bardziej znane są bolesne losy polskich dzieci na Syberii związanych np. z deportacjami Polaków na Syberię przez Związek Radziecki podczas II wojny światowej.
Jeszcze niektóre z tych dzieci żyją do dzisiaj.
Warto dodać, że podobna historia, jak w latach dwudziestych, spotkała polskie dzieci z Syberii dwadzieścia lat po akcji humanitarnej Japonii.
W 1941 r. prawie 5 tys. polskich dzieci z Syberii znalazło schronienie w Indiach dzięki m.in. Dobremu Maharadży Digvijaysinhji.
Historia Dzieci Syberyjskich pojawiła się w programach szkolnych przed II Wojną Światową dzięki m.in. opowiadaniu pt. „Bracia”, znanej polskiej pisarki Zofii Nałkowskiej.
Po wojnie temat ten był jednak przemilczany, ponieważ był niewygodny dla władz komunistycznych w Polsce.
To też może tłumaczyć dlaczego Dzieci Syberyjskie tak niechętnie dzieliły się swoimi przeżyciami. Teraz jednak nic nie stoi na przeszkodzie.
I rzeczywiście, coraz więcej mówi się w Polsce o tamtych wydarzeniach.
Racja, żywimy nadzieję na coraz większe zainteresowanie młodych osób tą kwestią.
Czy myśli Pan, że ta historia powinna być lepiej znana wśród Japończyków i Polaków?
Rzymski pisarz i filozof Cyceron pisał ponad 2000 lat temu:
„Historia magistra vitae est ”,
co oznacza: „Historia jest nauczycielką życia”.
Myślę, że w Japonii funkcjonuje podobne podejście do historii, bo pozwala ono nam unikać błędów z przeszłości.
Młodzi ludzie zapatrzeni w przyszłość, co jest naturalne, niekiedy z góry odrzucają historię.
A to błąd. Myślę, że łatwiej do nich wtedy dotrzeć, gdy o historii mówi się im na przykładzie losów ich rówieśników.
Stąd warto przybliżać historię Dzieci Syberyjskich młodym ludziom.
Co, oprócz już wspomnianej przez Pana edukacji w szkołach, mogłoby się przyczynić do rozpowszechnienia tej historii?
Wydaje mi się, że powinno to być ujęte w edukacji szkolnej dzieci i młodzieży- nie tylko poprzez informacje w podręcznikach, ale także poprzez bezpośrednie spotkania np. w szkołach z potomkami Dzieci Syberyjskich, z historykami, osobami zajmującymi się tą tematyką.
Dla mnie osobiście ważnym źródłem informacji są książki, publikacje naukowe oraz wspomnienia bohaterów tamtych wydarzeń.
Szczególnie cenię sobie niezwykle wyczerpujące opracowanie prof. Wiesława Theissa pt. „Dzieci Syberyjskie 1919-2019. Z Syberii przez Japonię i Stany Zjednoczone do Polski”, wydane w 2020 r. przez Muzeum Sztuki i Techniki Japońskiej Manggha.
Kolejnym ważnym elementem edukacji to wystawy muzealne.
Czasami jednak zagonionym ludziom trudno wejść do muzeum.
Stąd ostatnio muzea wychodzą niejako naprzeciw ludziom poprzez organizowanie wystaw plenerowych. Bardzo podoba mi się więc idea takiej wystawy, którą w tym miesiącu na przykład współorganizuje Ośrodek Fukudenkai w Krakowie.
W ten sposób te informacje docierają bezpośrednio do przechodniów, bardzo często zupełnie przypadkowych. Ale to przypadkowe spotkanie z historią, może być dla nich pewnym poruszeniem serca, inspiracją do przemyśleń.
Dzisiaj często Internet jest głównym źródłem wiedzy dla ludzi.
Sam przyznaję, że dopiero teraz, poprzez Internet udało mi się dotrzeć do ważnych informacji z życia dziadka i jego rodzeństwa. Podam przykład: dziadek po wojnie poszukiwał swego rodzeństwa.
Niestety dostał jedynie informacje, że są oni osobami zaginionymi. I proszę sobie wyobrazić, że dopiero w tym roku, po przeszło 70 latach poszukiwań przez moją rodzinę, udało mi się przez przypadek dotrzeć w Internecie do informacji, że Adela przeżyła wojnę.
Okazało, że przez całą wojnę mieszkała w Japonii, a w 46 roku wypłynęła z Yokohamy do Stanów Zjednoczonych, z którymi związała swoje dalsze życie.
Tam w 1951 r. wyszła drugi raz za mąż, a w 1952r. uzyskała obywatelstwo amerykańskie i odtąd figurowała pod imieniem i nazwiskiem Janine Gigli. Niestety nie znamy jej dalszych losów, chociaż analiza list pasażerskich statków wskazuje, że w latach pięćdziesiątych ubiegłego wieku kilkakrotnie podróżowała do Europy, ale to już historia na kolejny wywiad. Może ktoś, kto znał ją osobiście, przeczyta ten wywiad i podzieli się z nami informacjami na jej temat. Mamy też taką nadzieję w przypadku Antoniego Samardakiewicza.
Niestety świadków, którzy mogliby znać te osoby jest coraz mniej.
Niesamowite jak wiele można się dowiedzieć dzięki całej wiedzy zawartej w Internecie.
Dokładnie.
Ważne jest więc by historia Dzieci Syberyjskich znalazła swoje miejsce również w Internecie. To zresztą czyni również Wasza organizacja poprzez stronę siberianchildren.pl, we współpracy z firmą ASAGAO.
Cieszy, że powstają też filmy na ten temat, które można obejrzeć w Internecie.
Ostatnio ukazał się film dokumentalny „Andzia– historia jednej podróży” zrealizowany przez Stowarzyszenie Krotochwile.
Wiem, że autorzy przygotowują także wersję anglojęzyczną i wersję dla szkół. Myślę, że to bardzo dobry pomysł.
Bardzo nam miło, że nasza strona internetowa dotarła do Pana i mamy okazję dzielić się wspólnie wiedzą.
Przykładów poszerzania wiedzy o historii Dzieci Syberyjskich można by podać więcej, jednak mimo wszystko wydaje mi się, że najlepszym żywym pomnikiem tamtych wydarzeń są współczesne relacje międzyludzkie.
Jestem przekonany, że planowana uroczystość w 2022 r. będzie na pewno niezwykle cenna pod tym względem, zarówno dla Polaków, jak i Japończyków, a także innych uczestników tego wydarzenia.
Ważne jest tworzenie platform do tego typu spotkań.
Cieszę się także z inicjatyw dotyczących wymiany studentów, to co ma miejsce np. poprzez Polsko-Japońskie Stowarzyszeniem Młodzieży.
Dokładamy wszelkie starania na jak najlepszą integrację młodego pokolenia z naszych krajów.
Mam nadzieję na jak najlepsze relacje pomiędzy Polską a Japonią.
Bardzo wzruszyła mnie też inicjatywa Mistrzostw Świata Dzieci z Domów Dziecka w Piłce Nożnej, które były organizowane przez Stowarzyszenie „Nadzieja na Mundial”.
Wiem, że uczestniczyli w tych zawodach również młodzi piłkarze z Polski i Japonii.
Mam nadzieję, że po ustaniu pandemii ta inicjatywa będzie kontynuowana.
Bo sportowa rywalizacja, wbrew pozorom, zbliża ludzi. Jesteśmy tego świadkami właśnie teraz w trakcie trwających w Tokio Igrzysk Olimpijskich.
Ja kibicuję drużynie polskich siatkarzy. To prawda, że drużyna Japonii przegrała mecz z Polakami, ale wzbudziła mój podziw swoją walecznością i doskonałym przygotowaniem.
Ekscytujące! Widziałam mecz i bardzo przyjemnie się go oglądało.
Wspaniale, gdy co roku odbywają się wydarzenia związane z Japonią.
W tym roku odbywają się Igrzyska Olimpijskie, a w przyszłym roku będzie to Ceremonia z okazji 100. rocznicy powrotu Dzieci Syberyjskich do Polski.
Czy ma Pan może jakiś pomysł dotyczący tej ceremonii organizowanej przez Fukudenkai?
Wiem, że to spotkanie, ze względu na epidemię, było odkładane już dwa razy.
U nas mówi się: „do trzech razy sztuka”. Często dobre dzieła początkowo napotykają na duże trudności. Wydaje mi się więc, że paradoksalnie jest to dobry znak.
Cieszę się, że Fukudenkai organizuje taką ceremonię i wierzę, że zaowocuje ona nie tylko lepszym poznaniem tej historii, ale także dalszym zacieśnieniem relacji polsko-japońskich.
Również żywię taką nadzieję.
Czy byłby Pan zainteresowany wzięciem udziału w wydarzeniach innych niż wspomniana ceremonia?
Na przykład mniejszych spotkaniach rodzin Dzieci Syberyjskich.
Powiem krótko, nie mogę się doczekać tego typu spotkań.
Z jednej strony liczę w ten sposób na zawarcie nowych znajomości, poszerzenie wiedzy, a z drugiej strony deklaruję oczywiście chęć dzielenia się z innymi tym co udało mi się dowiedzieć o losach mojego dziadka i jego rodzeństwa.
Bardzo dziękujemy za poświęcenie swojego czasu na rozmowę z nami. Czy chciałby Pan dodać coś na koniec?
Na sam koniec chciałbym powiedzieć, że odwiedziłem kiedyś w Izraelu Muzeum Yad Vashem.
Jest tam niezwykły pomnik – budynek poświęcony zamordowanym w czasie II Wojny Światowej dzieciom żydowskim.
To miejsce ufundowali rodzice zamordowanego wtedy 2,5 letniego chłopca Uziela. Kiedy wchodzi się do środka tego budynku ogarnia wszystkich ciemność, którą rozświetla blask nieskończonej liczby świec.
Jest to jednak złudzenie optyczne.
Tak naprawdę jest tam tylko jedna świeca, której blask płomienia jest zwielokrotniony przez odbicie w licznych lustrach.
Ma to symbolizować liczne pokolenia, które mogłyby być zapoczątkowane przez tego chłopca, gdyby przeżył.
To nawiązuje do znanego stwierdzenia z Talmudu, które mówi, że „kto ratuje jedno życie – ten ratuje cały świat”.
Myślę, że Wy Japończycy, może nawet nie do końca zdajecie sobie sprawę ile sto lat temu uratowaliście Światów,
a jest wśród nich także i mój Świat.
Za to z całego serca bardzo Wam dziękuję!
Dziękujemy bardzo!