Trójka „dzieci syberyjskich” ‒ od lewej : Eleonora, Bronisław i Witold

02 listopada 2022 roku, wywiad przeprowadzony przez Ayakę Jimbo i Magdalenę Polus z potomkami Dzieci Syberyjskich :

Sylwia Baranowska – pasierbica Bronisława Dautera

Zbigniew Dauter – młodszy syn Bronisława Dautera

Andrzej Dauter – starszy syn Bronisława Dautera

 Bronisław Dauter (10), Witold Dauter (3) i Eleonora (11) Dauter
‒ są na liście dzieci z I transportu z Syberii do Polski.

Bardzo dziękujemy za możliwość spotkania i wspólnej rozmowy. Na początek chciałabym prosić Państwa o przedstawienie siebie.

Andrzej: Jestem urodzony w Wilnie, potem poprzez Białystok, zamieszkałem i zostałem wychowany w Ełku, gdzie skończyłem liceum. Zdałem maturę. W 1960 roku ojciec przeniósł się do Gdańska do pracy, a ja na studia, które ukończyłem w 1968 roku i zostałem inżynierem mechanikiem. W 1964 roku ożeniłem się i 56 lat byliśmy razem aż do śmierci mojej żony Janiny. Mam jednego syna, który się urodził w 1966 roku. Dwójka moich wnuków w tej chwili mieszka w Warszawie.

Z żoną spędziliśmy bardzo szczęśliwe lata, chociaż chwilami dość trudne. Zahaczyliśmy o kontrakt w Algierii, troszeczkę pojeździliśmy po świecie – nie za dużo, ale tu i ówdzie zajrzeliśmy. Byliśmy razem we Francji, Hiszpanii, Bawarii i na Bałkanach. Razem z żoną byliśmy wielkimi miłośnikami tańca, chodziliśmy na kursy, tańczyliśmy gdzie tylko się dało, a ostatnie paręnaście lat tańczyliśmy w szkole tańca 50+ (ja do dzisiaj, żona prawie do śmierci). To było nasze wspólne zamiłowanie, które prowadziło również do iluś nagród na różnego rodzaju balach (sylwestrowych czy też karnawałowych). Mieliśmy różne korony i inne trofea zdobyte na właśnie takich amatorskich konkursach.
Pochwalę się, że mam co najmniej do policzenia na jednej ręce moje zainteresowania tj.: szaradzista, brydżysta, tancerz, kuchcik i wierszokleta, dalej jeszcze miałbym z czego kontynuować, ale myślę że na razie tyle wystarczy.

Zbigniew: Ja urodziłem się w Ełku w 1948 roku jako 7 miesięczny wcześniak. Szkołę podstawową ukończyłem w Ełku i potem, tak jak już mój brat wspominał, rodzina przeprowadziła się do Gdańska. W Gdańsku skończyłem liceum, studiowałem na Politechnice Gdańskiej. Myślę że jestem czarną owcą w rodzinie, dlatego że dziadek Mieczysław, ojciec Bronisław i mój starszy brat Andrzej zostali inżynierami mechanikami, a ja inżynierem chemii.

Andrzej: Ale zarówno ciotka Lena jak i stryj byli też chemikami.

Zbigniew: Ah, no właśnie no to taką bardziej szarą owcą.

 

Andrzej: Jak mój brat miał kilka lat, ciotka Eleonora sprawiła mu dość bogaty zbiór takich maleńkich butelek ze szlifem z różnymi pierwiastkami chemicznymi. Było ich co najmniej kilkanaście lub dwadzieścia kilka. Ja myślę, że to był na pewno taki impuls, który go skierował właśnie w tę stronę.

Zbigniew: Ja już chyba się troszeczkę interesowałem chemią jako kilkunastoletni chłopiec i ten prezent od cioci Leny (Eleonory) rzeczywiście mnie bardzo podbudował. Tak czy inaczej, już w liceum ja się chemią bardzo interesowałem. Miałem w domu nawet zorganizowane małe laboratorium, gdzie robiłem różne doświadczenia.

Andrzej: To widać było również na ścianach i suficie.

Zbigniew: Dokładnie, były tego efekty. Dziwię się, że mnie nie zlinczowali sąsiedzi i wykazali tak dużą cierpliwość. Kontynuując, skończyłem doktorat na Politechnice Gdańskiej a następnie tam pracowałem parę lat. Ożeniłem się w 1975 roku i urodziły się nam 2 córki. W 1981 roku pojechałem z rodziną do Anglii na mój trzyletni staż podoktorski. Było to piękne miasto, oryginalny stary York założony jeszcze przez samych Rzymian. Następnie wróciłem na rok czy dwa do Polski i dostałem propozycję pracy w Hamburgu w Instytucie Europejskiego Laboratorium Biologii Molekularnej przy synchrotronie. Spędziliśmy tam prawie 10 lat i wspominam to bardzo przyjemnie. Ponieważ był to instytut międzynarodowy, więc każdy mówił po angielsku. Byli tam ludzie z całego świata m.in. z Japonii. Dlatego też zaprzyjaźniłem się tam z Japończykiem Isao Tanaka, który był bardzo miły.
Potem otworzyła się możliwość objęcia kierownictwa komórki też synchrotronowej w Ameryce i zdecydowałem się tam przejść. Mimo, że jestem chemikiem to specjalizuję się w krystalografii makromolekuł, protein, enzymów, kwasów nukleinowych itd. Teraz w Ameryce żyjemy już 25 lat, ja już jestem od dwóch lat jestem na emeryturze, ale jeszcze działam w krystalografii, bardziej teoretycznie niż praktycznie.

Andrzej: Dodam za brata, że jeszcze objechał cały świat na różnych kongresach, seminariach i z różnymi noblistami publikował artykuły w pismach naukowych.

Zbigniew: Tak, tak właśnie dzięki tym różnym konferencjom, byłem w różnych miejscach na świecie. Przy okazji zwykle można było dodatkowo spędzić ten czas z rodziną w charakterze turystycznym. Wspominam te czasy bardzo przyjemnie.

Andrzej: Jestem dumny z mojego bardzo mądrego brata. Ja mogę z nim tylko w krzyżówkach konkurować.

Sylwia: Ja urodziłam się i do dzisiaj mieszkam w Gdańsku. Ukończyłam studia pedagogiczne, pracowałam w oświacie przez 20 lat na różnych stanowiskach, a później zrobiłam studia podyplomowe z zakresu bibliotekoznawstwa i informacji naukowej. W ten sposób przekwalifikowałam się mając już czterdzieści parę lat. Pracowałam w bibliotekach, najpierw w szkole, a później w bibliotekach akademickich. Ostatnim moim miejscem pracy była Politechnika Gdańska na wydziale budownictwa lądowego i inżynierii środowiska.

Tak zabawnie życie zatoczyło koło, że zatrudniłam się w bibliotece wydziałowej na Wydziale, w którym mój rodzony Ojciec od lat 50. do końca swoich dni, był kierownikiem jednej z katedr. Więc ja po korytarzach i schodach po prostu chodziłam śladami mojego Taty. Zresztą też i mojej Mamy, która również pracowała na Politechnice.

W rodzinie Dauterów pojawiłam się, ponieważ moja Mama się strasznie zakochała. Ja miałam wtedy chyba 10 lat, gdy moja Mama była na imprezie u mojej siostry, na której był Andrzeja ojciec i żona Janka. Wróciła do domu pod wielkim wrażeniem poznanego tam wtedy pana. Następnie po dwóch latach się pobrali. Mama wniosła w posagu dwie córki, Tatko wniósł w posagu dwóch synów. W taki sposób zrodziła się taka patchworkowa rodzina.
Tatko był dla mnie Ojcem, bo mój tata zmarł, gdy miałam 3,5 roku. Każdemu z serca życzę takiego Taty, jaki był dla mnie mój Ojczym. Rozkochał mnie w łażeniu po górach, pokazał, jaką radość daje zmęczenie po wędrówce; zahartował, nauczył robienia zdjęć. Dał luz zakompleksionej smarkuli. Dzięki Niemu biegle władałam językiem rosyjskim, co umożliwiło mi pilotowanie wycieczek zagranicznych. Dał mi wiarę w siebie, siłę i niesamowite poczucie, że zawsze mnie wspiera.

Natomiast mój syn Maciej, gdy zrobił doktorat z biotechnologii to staż podoktorski odbywał właśnie też przy synchrotronie pod Paryżem. Także synchrotronowe ścieżki jakoś się zeszły w naszej rodzinie. Teraz pracuje on zupełnie nie w swoim zawodzie, bo jednak w świecie nauki trudno jest się obecnie odnaleźć, jest programistą w dużej korporacji międzynarodowej. Mieszka ze swoją dziewczyną w Gdańsku, często się odwiedzamy i jadamy wspólnie sushi. 

W jaki sposób dowiedzieli się Państwo o tym, że rodzina przebywała na Syberii i zawędrowała aż do Japonii podczas powrotu do Ojczyzny?
Czy pamiętają Państwo jakieś opowieści lub fakty historyczne dotyczące rodziny?

A: Bardzo się cieszę, że Fukudenkai prowadzi poszukiwania potomków Dzieci Syberyjskich. Dzięki temu mogłem dowiedzieć się co się stało 100 lat temu w Japonii, ponieważ informacje, które uzyskaliśmy od naszych dziadków i rodziców są bardzo fragmentaryczne- prawie ich nie ma.

Muszę powiedzieć, że się trochę dziwię dlaczego jeszcze za czasów, kiedy żyli dziadkowie, którzy przecież z tym transportem statkiem Atsuta Maru płynęli razem z dziećmi do Polski – tak mało nam mówiono. Nie wiem, dlaczego o tych sprawach, a w szczególności o pobycie w Japonii wcale się nie mówiło. To były zupełnie wyrywkowe wspomnienia. Nauczyłem się nazw tych statków, jednego, którym jechali do Japonii – Teihoku Maru oraz Atsuta Maru, którym płynęli do Londynu. Potem przypłynęli do Polski.

Więc oprócz tego prawie żadnych informacji nie mamy. Dziadek zmarł, kiedy miałem 14 lat. Mógł nam wiele rzeczy jeszcze wytłumaczyć, przynajmniej mnie. Mój brat był młodszy, no ale babcia też jeszcze żyła później, więc mogła opowiedzieć. Ojciec jest wymieniony ze swoją starszą siostrą Eleonorą i młodszym bratem na liście, którą odnalazłem. Ta lista zresztą spowodowała, że w ogóle się z Państwem skontaktowałem. Ale Ojciec też prawie wcale o tym nie wspominał.

Babcia Stefania z Eleonorą i Bronisławem

Z: Ojciec miał wtedy 10 lat, więc musiał dobrze jednak pamiętać te wydarzenia.

A: Z pewnością. Jedyne co mi się jakoś wryło w pamięć, to co Ojciec mówił, że dziadek był związany w jakiś sposób z tymi dziećmi, nie wiem w jakim stopniu ani w jakiej formie. Ale zapamiętałem, że dziadek wchodząc do sali, w której były dzieci, od razu wołał GARBY, żeby się wyprostowały i nie garbiły siedząc.

 

Z: Pamiętam, że jak byliśmy mali i mieszkaliśmy w Ełku, to bardzo często odwiedzaliśmy z rodzicami dziadków. Bardzo wtedy lubiliśmy oglądać razem pewne pamiątki, w tym z Japonii, np. niewielki zbiór japońskich monet z dziurką w środku.

A: Ja te monety długo jeszcze miałem, ale niestety mieszkanie zostało okradzione i cały zbiór tych monet został również skradziony.

Z: Tych monet było kilkadziesiąt, więc nie był to wielki zbiór, ale pamiętam, że były różne i miały dziurkę w środku, co było dosyć nietypowe dla nas.

Tak, nawet do dzisiaj używamy takie monety, więc może jak będą mieli Państwo możliwość pojechania do Japonii to również uda się odnowić kolekcję. 

Z: Ja byłem w Japonii dwa razy na krótko na naukowych konferencjach. Pierwszy raz to było w Tsukubie. Tsukuba to jest takie miasto, można powiedzieć, naukowe, tam mają urządzenie nazywane synchrotron. Także dla nas, krystalografów, to było bardzo atrakcyjna okazja. (Synchrotron to akcelerator cząstek, który może być źródłem bardzo silnego promieniowania rentgenowskiego. Krystalografowie używają je do swoich eksperymentów dyfrakcyjnych).

Drugi raz w Japonii byłem po paru już latach. Został wtedy zorganizowany w Osace duży kongres krystalograficzny. Pamiętam jak bardzo dobrze i jak bardzo miło było odwiedzić Japonię.

 A czy Pan Andrzej i Pani Sylwia też byli w Japonii?

A: Ja nie byłem w Japonii.

S: Moje kontakty z Japonią ograniczają się do tego, że mój syn przez 4 lata liceum korzystał z lekcji języka japońskiego. W liceum, w którym pracowałam byli zatrudniani japońscy wolontariusze (finansowani przez rząd w Japonii jako nauczyciele języka japońskiego). Ponieważ ja pracowałam w tej szkole to opłacałam lekcje, tak że syn uczył się języka z panem Ryo Onozaki oraz paniami Miho Kuniyasu i Tamie Kikuchi. Uczył się również robić sushi, kultury Japonii, malować i do dzisiaj to bardzo miło wspomina. Zresztą potem jak studiował, to marzyły mu się staże w Japonii no, ale nic z tego nie wyszło, bo niestety świat nauki rządzi się własnymi prawami a nie tylko marzeniami.

Z: Ja pamiętam jedną historyjkę z dawnych lat z kolegą Japończykiem, z którym pracowałem w Berlinie. Mówił, że Japończycy nie mają specyficznego enzymu ADH, który trawi alkohol i dlatego nie mogą go za dużo spożywać.

 To prawda, ja (Japonka) też mam bardzo słabą głowę.

Kolega mówił, że nie on, ponieważ jest z północy Japonii, a Japończycy z Hokkaido mogą sobie pozwolić na konsumpcję mocniejszych alkoholi.

 To bardzo ciekawe! Trochę zmieniając temat, czy mają Państwo rodzinne pamiątki z okresu przebywania poza Polską?

A: Nasi dziadkowie ze swoimi dziećmi w czasie, kiedy do Syberii dotarła rewolucja w 1918 roku, mieszkali w rejonie Irkucka. Dziadek był inżynierem związanym z budową kolei transsyberyjskiej, ale mieszkali w Irkucku. Mam album ze zdjęciami z tamtych czasów. 

Rodzina Dauterów w Irkucku ‒ od prawej, siedzą dziadek Mieczysław (w mundurze), babcia Stefania i jej siostra, Zofia z Zielińskich Lipczyńska; z przodu stoi Eleonora, na kolanach Bronisław; Witold jeszcze się nie urodził. Stojący z tyłu młodzieńcy nieznani.

A: Gdy już zaczęło się tam robić troszkę nieprzyjemnie w związku z bolszewikami, przenieśli się do Harbina w Mandżurii. W Harbinie mieszkali przynajmniej 2 lata. Tam była duża kolonia polska, również z tytułu ucieczki ludzi pochodzenia polskiego z Syberii. Stamtąd pochodzi złoty sygnet z dwoma chińskimi znakami 堯景, które ojciec kiedyś pokazywał w konsulacie chińskim w Gdańsku. Znaki zostały przetłumaczone jako Yao Tsy. Yao, czyli w mitologii chińskiej jeden z legendarnych Pięciu Cesarzy Chin, przez konfucjanistów uważany był za ideał władcy. Cały napis należałoby rozumieć jako postępuj jako Yao lub naśladuj Yao. Jest to pierścień z dukatowego złota przez co bardzo łatwo się uszkadza i ściera.

Złoty sygnet z napisem Yao Tsy
Paszport babci i trójki dzieci, wydany w przedstawicielstwie polskim w Harbinie, po wyjeździe z Rosji

Z: To była również atrakcja dla nas dzieci i oglądaliśmy go razem z tymi japońskimi monetami.

A: Podobnie jak buciki dla pań wystrugane z drewna oraz pałeczki do jedzenia- japońskie lub chińskie, tego nie jesteśmy pewni.
W zasadzie oprócz tego pierścienia jest tylko ten album z Irkucka, zdjęcie paszportowe mojej prababci, zdjęcia pradziadków babci i dziadka ze strony Ojca. Ze strony mojej mamy dziadek był oficerem carskim. Mama się urodziła w Połtawie, na Ukrainie, ale przenieśli się po I wojnie do Polski.

S: Jeśli chodzi o pamiątki, to ja zapamiętałam z wczesnych lat książkę – ogromny album ze wzorami origami i jeszcze mnóstwo kolorowych, papierowych kwadratów różnej wielkości załączonych żeby można było z nich składać poszczególne okazy origami. Pamiętam strasznie mi to opornie szło, niewiele umiałam z tego złożyć, bo origami to jest naprawdę sztuka.
Zapamiętałam również album malarstwa chińskiego, chyba oprawiony w tkaninę, z kartami bardzo cienkiego papieru. Takie przepiękne głównie kwiatowe wzory, tak jakby pastelami malowane. Prześliczne to było.

A: To były dwa tomy malarstwa na bibułce z takimi potrójnymi czy poczwórnymi stronami. Kupione już w Polsce. Są one u mnie.

 

 

Album malarstwa chińskiego

A czy ma Pani gdzieś pozostałości po tym origami lub zdjęcia?

Mosiężna miska

S: Nie, gdzieś się zagubiło z czasem. Może tata przekazał go wnukowi, nie wiem. Z pamiątek mam jeszcze taką mosiężną miseczkę. 

A: Mnie się zdaje, że wszystkie te pamiątki, które były i których wiele jeszcze zostało, to są raczej z Chin albo Syberii. Wydaje mi się, że przez Japonię nasza rodzina przemknęła lotem błyskawicy.

Czy wiedzą Państwo dlaczego rodzina znajdowała się na Syberii?

A: Nasi dziadkowie ze strony Ojca, pochodzą z Niemców nadwołżańskich, osiedlanych w dawnych czasach przez Piotra I.

Z: Jak samo nasze nazwisko sugeruje – jest to niemieckie nazwisko.

A: My mamy informacje o przodku Johann Theodor Dauter z przełomu XVIII/XIX wieku, następnie o jego dzieciach, w tym o Leonie Dauter – naszym pradziadzie, ojcu dziadka Mieczysława, a dziadzie naszego Ojca Bronisława.

Z: Ten zaś Leon, studiował w Warszawie jako młody chłopak, w rosyjskiej Szkole Głównej pod zaborem w 1863 roku, razem ze swoimi polskimi kolegami wziął udział w powstaniu styczniowym, w wyniku tego został zesłany na Syberię.

A: Nie katorżnik, ale jako zesłaniec.

Z: Tam żył, tam się ożenił z Polką i syn już nazywał się Mieczysław- polskie imię, więc pod wpływem żony rodzina się pewnie spolonizowała. Mieczysław już nie był ani zesłańcem, ani katorżnikiem tylko człowiekiem wolnym i on studiował w Tomsku, a potem w Petersburgu. Ukończył Wyższą Szkołę Techniczną (odpowiednik Politechniki), wrócił do Irkucka, zatrudnił się na budowie kolei transsyberyjskiej, i mieszkali tam do czasu aż wynieśli się do Harbinu. 

Także mój Ojciec Bronisław urodził się w miejscowości, która nazywała się Wierchnieudińsk, a teraz od 1934 r. nazywa się ona Ułan Ude- jest to stolica Buriacji. To było miasto po drugiej stronie Bajkału od Irkucka, gdzie wtedy budowali tę kolej. Dlatego właśnie nasz Ojciec tam się urodził w 1912 roku.

A: A kiedy kolej dotarła do Władywostoku, to tam się urodził nasz stryj, Witold w 1919 roku.

Z: Dziad naszej babci Dauterowej, czyli żony dziadka Mieczysława, nazywał się Roman Rogiński- jest on postacią historyczną, powstańcem. On jest znany w historii, bo też był człowiekiem młodym, który wziął udział w powstaniu styczniowym, ale niezbyt mu się pozytywnie kariera wojskowa potoczyła. Nawet w książce Kuncewiczowej pt. “Leśnik”, jest taka wzmianka króciutka, że “Oddział Romana Rogińskiego zdobył Białą Podlaską”. Poza tym, jest też książka znanego historyka Stefana Kieniewicza; napisał on małą książeczkę właśnie na temat oddziału Romana Rogińskiego.

W którejś z potyczek z rosyjskimi wojskami, wziął niewielki rosyjski oddział do niewoli. Nie wiadomo dlaczego raptem wziął i zabił oficera rosyjskiego, czyli zastrzelił jeńca. To było duże przewinienie i poważny kryminał. Potem, gdy jego oddział już sam został rozbity i on wzięty do niewoli to władze carskie wytoczyły mu proces i skazały na karę śmierci za to. Jakoś tak to się wydarzyło, że generał Nostitz, który go wziął do niewoli, wstawił się za Rogińskim i zamiast na karę śmierci to wysłano go na katorgę na Syberie. W ten sposób znalazł się on na Syberii.
Tam też założył rodzinę i jego córka Halina Joanna była matką naszej babci. Takie właśnie były te trochę skomplikowane koleje losu.

Ale dlaczego Państwo tak dużo wiedzą o swoich przodkach, czy często Państwo rozmawiają o rodzinie lub posiadają specjalną książkę na ten temat?

A: Tak jak powiedziałem, dziwi mnie, że jednak tak mało rozmawialiśmy i za mało.
Zwłaszcza o tym czasie, kiedy przenieśli się z Irkucka do Harbina i potem podróżowali do Japonii oraz Polski na statkach…

Może dlatego, że to nie było to dobre wspomnienie dla Państwa taty.

 A: Być może, nie wiem ja nie bardzo to rozumiem.

Szczerze mówiąc, bardzo dużo Państwo wiedzą o swojej rodzinie w porównaniu do innych polskich rodzin i rodzin Dzieci Syberyjskich, wiele szczegółów i dat.

Z: Ale to tylko wyrywkowo, tylko fragmenty, anegdoty i momenty. Natomiast, mogę jeszcze powiedzieć o naszym dziadku i babci. W szczególności babcia śpiewała mi piosenki po rosyjsku, ponieważ wychowała się na Syberii. Ja do dzisiaj pamiętam jak ona mi śpiewała “Tili tili bom” i tego typu rosyjskie pioseneczki.

A: Zresztą oni byli przecież Rosjanami z obywatelstwa. Obywatelstwo polskie otrzymali w 1923 roku (mam kopię dokumentu).

A jak dziadkowie wrócili do Polski? Rozumiem, że tata z rodzeństwem wrócili statkiem przez Japonię, Londyn i Polskę, a dziadkowie?

A: Oni razem podróżowali całą rodziną na statku Atsuta Maru razem z dziećmi.

 Ile dziadek miał wtedy lat?

A: Dziadek urodził się w 1883 roku, czyli 39 lat. A jego dzieci : Eleonora, Bronisław i Witold miały kolejno 11, 10 i 3 lata.

Z: My przypuszczamy, że dziadkowie (Mieczysław i Stefania) byli zaakceptowani formalnie jako opiekunowie dzieci. Bo jeżeli tych dzieci było ponad 900 to jednak musiało być tych opiekunów wielu, żeby zapewnić bezpieczeństwo.

S: Jeśli mogę się wtrącić. Ja opowieści o podróży słyszałam dużo później, ponieważ Tatko moim Ojczymem został jak moi bracia byli już dorośli i po studiach. Zapamiętałam, że dziadek Mieczysław konwojował dzieci. Na pewno padło takie sformułowanie jak konwój. Także był on właśnie kimś w rodzaju opiekuna lub osoby funkcyjnej dla Dzieci Syberyjskich.

Babcia ‒ Stefania z Zielińskich Dauterowa ‒ lata 50
Dziadek ‒ Mieczysław Dauter ‒ lata 50

Rzeczywiście w książce pana prof. Wiesława Theissa jest wspomnienie o pierwszym transporcie, gdzie Państwa dziadek Mieczysław był głównym opiekunem grupy, która wypłynęła statkiem Atsuta Maru 6 września. Jednakże, nie ma go na głównej liście opiekunów z naszego archiwum w Fukudenkai.
Czy wiedzą Państwo, do  jakiej miejscowości w Polsce przybyli dziadkowie? Jak wyglądały losy dziadków i ich dzieci?

A: Do jakiego portu przypłynęli z Anglii, nie wiem, pewnie do Gdańska – Gdyni nie było. O ile wiem oni w pierwszej chwili wylądowali w Łodzi, po czym zamieszkali w Białymstoku. Wiem, że mój ojciec uczył się w liceum w Białymstoku. Następnie, przenieśli się z rodziną do Wilna, gdzie dziadek prowadził biuro Dozoru Kotłów. To był urząd, który w tej chwili nazywa się z Dozorem Technicznym. Ten Dozór Kotłów był chyba początkowo w Białymstoku, potem został zorganizowany w Wilnie, tam się przenieśli i mieszkali również w czasie wojny.

Nasza Mama mieszkała w Warszawie. Po wybuchu wojny i w czasie okupacji przedostała się do Wilna. Oczywiście nie tak prosto, bo po drodze były jeszcze 2 więzienia rosyjskie i dość przypadkowa sprawa wydostania się z tego więzienia w Słucku. Ale w końcu dostała się do Wilna.
W 1941 roku się pobrali i ja się urodziłem 1,5 roku później. Potem w 1944 roku Ojca zabrano do obozu w Stalinogorsku.

Z: Nie tak zupełnie zabrano, ale złapano go w kotle w mieszkaniu lekarki.

A: Byłem chory na szkarlatynę, poszedł do lekarki, tam był kocioł, więc go zwinęli i wysłali do obozu.

Z: Sowieci robili podobne kotły jak Niemcy w Generalnej Guberni.

A: Też troszkę szczęśliwym przypadkiem udało mu się w 1946 roku stamtąd wyrwać. Przedostał się do Polski, do Ełku. Wcześniej w 1945 roku nasza rodzina (czyli dziadkowie i mama ze mną) repatriowali się, z Wilna do Białegostoku. A potem w 1946 roku zamieszkaliśmy wszyscy w Ełku razem z dziadkami. Pod koniec 1946 roku ojciec wrócił z obozu.

W 1948 roku już mieliśmy własne mieszkanie, a potem rok później przenieśliśmy się do jeszcze innego. I w 1948 roku…

Z: Ja się urodziłem.

Ojciec ‒ Bronisław Dauter (jedno z „dzieci syberyjskich”) ‒ lata 50. i 80
Młodsze pokolenie ‒ Andrzej z bratem Zbigniewem (odfotografowane z małego zdjęcia w nienajlepszym stanie) ‒ ok. r.1950-51

Czy pamiętają Panowie w jaki sposób pani Sylwia dołączyła do Państwa rodziny? Czy rodzeństwo Państwa Ojca też mieli dzieci? Czy może tylko Państwa trójka podtrzymuje pamięć o przeszłości rodzinnej?

A: Sylwia została pasierbicą mojego Ojca, ponieważ rozwiódł się z moją Mamą i po jakimś czasie ożenił się z matką Sylwii.
W ten sposób zostaliśmy rodziną. Z trójki Dzieci Syberyjskich z naszej rodziny, tylko nasz Ojciec miał nas dwóch synów. Natomiast jego starsza siostra Eleonora była bezdzietna, młodszy brat Witold też nie miał swoich dzieci. Bardzo późno ożenił się z wdową, która miała już córkę, czyli też miał pasierbicę, ale niestety w tej chwili już nie żyje. Z najbliższej rodziny tych Dzieci Syberyjskich tj. Bronisława, zostaliśmy tylko my dwaj.

Czy mają Państwo wnuki?

Z: Andrzej ma jednego syna i dwóch wnuków, a ja mam 2 córki i żadnych wnuków jeszcze.

S: A ja mam, jak już mówiłam, dorosłego już syna po studiach no i miałam córkę, ale niestety straciłam ją 3 lata temu. Wnucząt się jeszcze też nie dochowałam.

Czy też interesują się historią rodzinną albo przeszłością Dzieci Syberyjskich?

S: Maciej, mój syn, bardzo. Wspomina dziadka Bronka i dlatego między innymi jestem bardzo rada i wdzięczna, że nasze spotkanie jest nagrywane. Maciej uwielbiał naprawdę swojego dziadka i często przychodził tutaj już będąc nastolatkiem pomagać starzejącym się dziadkom. Bardzo go szanował, miał dla niego ogromną estymę. Czasami jak coś niedobrego dzieje się w naszym życiu społecznym czy politycznym to mówi: Boże jak dobrze, że dziadek tego nie dożył, bo to był taki prawy i szlachetny człowiek. Byłby naprawdę załamany widząc jak czasami w złą stronę pewne sprawy podążają. Maciej ma ogromny szacunek i wiele, wiele ciepłych uczuć do dziadka.

Z: Moje córki nie bardzo się interesują. Chociaż Ewa, ta starsza, ma nawet kopie zdjęć z Syberii, ale poza tym nie bardzo. Zresztą muszę powiedzieć, że moje córki, co prawda obie urodziły się w Polsce, ale bardzo szybko wyjechaliśmy i one spędziły kilka lat w Anglii, 10 lat w Niemczech i teraz 25 lat w Ameryce. Także nie bardzo wykazywały specjalne zainteresowanie przeszłością w Polsce.

A: Mój syn specjalnie się nie interesował, wnuki raczej też nie. Chociaż przez chwilę młodszy wnuk, wydawało się że się zainteresuje, ale zdaje mi się, że mu to przeszło. Jeśli już to zainteresowanie jest raczej bardzo słabe, albo w tej chwili może żadne.

Rozumiem. Na pewno w tej chwili mają różne swoje sprawy i pewnie trochę trudno jest zorganizować czas żeby myśleć więcej o historii rodzinnej.

Z: Na pewno ja pokażę swojej córce to nagranie z naszej rozmowy.

A: Też bardzo chętnie przekażę wnukom. Może się tym zainteresują. Muszę powiedzieć, że ja też poszukiwałem więzów rodzinnych poprzez taki portal Geni.com. Jest to coś podobnego do platformy MyHeritage, o mniejszym nieco zasięgu, prowadzony przez Rosjankę, ale chyba niemieckiego pochodzenia. Tam też sam wprowadzałem jakieś dane na temat rodziny, parę rzeczy udało się tam też ściągnąć z archiwum i zbiorów, ale niewiele.

S: Jeszcze tylko dodam właśnie, że Japonia jest nadal obecna w życiu mojego syna, ponieważ on w wieku szczególnie takiego młodzieńczego buntu i w burzy emocji, był i nadal jest wielkim fanem anime i mangi. Nawet sam próbował rysować, a niebawem z okazji moich urodzin zabiera mnie na sushi.

 Czy często tak Państwo porozmawiają o historii Dzieci Syberyjskich? Czy może tak okazjonalnie na jakiś spotkaniach?

A: Musimy przyznać że raczej rzadko. Okazjonalnie. Można powiedzieć, że bardziej w charakterze anegdotek. Natomiast nie jako wspomnienia czy dyskusje historyczne.

Z: Nie, ale z przyjemnością się dowiedziałem właśnie, że istnieje taka zorganizowana grupa jak Fukudenkai, która zajmuje się historią Dzieci Syberyjskich.

A: Jesteśmy wdzięczni obu paniom jak i pani ambasador Rodowicz która odegrała istotną rolę w tym żeby tę sprawę, mówiąc kolokwialnie, rozkręcić czy odnaleźć.

Dokładnie. Gdyby nie pani Rodowicz to tak naprawdę nawet i samo Fukudenkai by nie wiedziało, że taka historia w ogóle miała miejsce. Właśnie pani Rodowicz odegrała najważniejszą rolę w tej historii, aby zainicjować całą akcję.

Z: Chociaż, jak wiemy, lata temu coś na ten temat było wiadomo w Polsce. Świadczy o tym artykuł o Dzieciach Syberyjskich w Przekroju, który czytałem przed laty kiedy ich redaktorem był jeszcze Marian Eile.

Jeszcze w 2002 roku było spotkanie w Ambasadzie z ostatnią trójką, żyjących wówczas, Dzieci Syberyjskich, więc jeszcze 20 lat temu utrzymywała się w jakiś sposób ta pamięć. Czy znają Państwo może kogoś jeszcze innego kto jest spokrewniony z Dziećmi Syberyjskimi albo jest w jakiś sposób powiązany z tą historią?

A: Nie słyszałem o nikim. Jeżeli już to słyszałem raczej o jakichś tam kontaktach i powiązaniach z okresu międzywojennego.

Z: Tutaj pojawia się właśnie pytanie jak w takim razie w Polsce znaleźli się kuzyni naszego dziadka. Oni też mieli dzieci w podobnym wieku. Czy to też może było w jakiś sposób powiązane?

A: Ja nie wiem. Pytałem rodziny ale nie mają takich informacji. Prawdopodobnie dostali się w ten sposób, że po rewolucji osoby, które chciały przyjechać do Polski czując się Polakami miały taką oficjalną możliwość.

Z: Tak, ale to nie było tak łatwo. Zresztą to chyba było głównym powodem dlaczego te dzieci były ewakuowane naokoło przez Japonię a nie prostszą linią z Syberii do Polski.

A: Z tego co wiem to były takie transporty koleją przez Rosję.

Tutaj jeszcze chciałam zapytać czy spotkali się Państwo z nazwiskami osób bardzo powiązanymi z historią Dzieci Syberyjskich. Chodzi mi o pana Teruo Matsumoto, japońskiego historyka, który osiedlił się w Warszawie i głównie zajmował się tematyką dzieci z Syberii, oraz pana Wiesława Theissa, który bezpośrednio przeprowadził wywiady i utrzymywał bliskie kontakty z Dziećmi Syberyjskimi. Zastanawiam, jak to się stało, że wcześniej nie udało się Państwu z nikim skontaktować w tej sprawie.

A: Pani Magdo, ja znalazłem przypadkiem zupełnie w codziennej porcji wiadomości Onetu, którą przeglądam popijając kawkę po śniadaniu. Znalazłem informacje właśnie o tych Dzieciach, o tym, że są listy transportowe. Trafiłem na te listy i wtedy dopiero skontaktowałem się z Panią. Oczywiście informując o tym brata i siostrę. Wcześniej nie mieliśmy żadnych informacji na ten temat, poza tym, że mój brat, jak mówi, czytał ten artykuł przed laty w Przekroju.

 Rozumiem, czyli po prostu tak przypadkowo.
Ale bardzo cieszymy się, że udało nam się Państwa odnaleźć.

A: Też bardzo się cieszę.

Z: Bardzo miło i bardzo przyjemnie. Dziękujemy.

Również bardzo dziękujemy.

Chcielibyśmy Państwa zaprosić na uroczystość upamiętniającą powrót Dzieci Syberyjskich do Polski, która odbędzie się 22 września 2023 roku.

A: Ja bym chętnie w tym wziął udział. Nie wiem czy brat byłby skłonny przyjechać z tak daleka.

Z: Ja raczej chyba nie dałbym rady, ale z przyjemnością wydeleguję swojego brata.

Dziękujemy bardzo, ceremonia organizowana jest na około 800 gości polskich i japońskich. Będą mieli Państwo okazję spotkać inne rodziny Dzieci Syberyjskich i osoby powiązane z tą historią. Planowana jest część konferencyjna i bankietowa, gdzie będzie możliwość spróbowania sushi czy też japońskiej herbaty.

A: Pamiętam opowieść dziadka o herbacie. O tym jak najdelikatniejsze części rośliny są zbierane na najlepsze gatunki herbaty…

Czy mają Państwo jakieś pomysły lub propozycje co mogłoby przyczynić się do skuteczniejszego odnajdywania potomków Dzieci Syberyjskich i rozpowszechniania ich historii?

A: Myślę że to co Panie robią z tymi informacjami w mediach to już jest ogromna rzecz bardzo godna wielkiej pochwały i wdzięczności. To powinno jednak zainteresować ludzi.

Z: I to właśnie spowodowało, że nawiązałeś kontakt!

A: Myślę że jest szansa, że więcej osób w ten sposób się zgłosi.

Z: Wiadomości w popularnych mediach takich właśnie jak Onet, czy podobne miejsca, mają szansę trafić do jak najszerszego grona osób.

S: Ja myślę, że to jest gotowy materiał na film albo serial. Bo to jest po prostu przygoda! To jest po prostu taka historia, że albo w sam raz na film fabularny albo mini serial.  To jest po prostu… aż trudno w to uwierzyć, że takie coś się wydarzyło w tamtych czasach.

Jest jeden film pt. Syberyjskie Sny, tam są nagrane wywiady z Dziećmi Syberyjskimi. Niesamowity dokument. Serdecznie Państwu polecam!

Na sam koniec chciałybyśmy całej Państwa trójce serdecznie podziękować za poświęcenie czasu i opowiedzenie tak wielu szczegółowych historii. Naprawdę przemiła atmosfera!

Andrzej, Zbigniew, Sylwia: My również chcielibyśmy bardzo serdecznie podziękować i wyrazić wielką wdzięczność dla obu Pań i całej instytucji Fukudenkai, którą reprezentujecie, za tę akcję, a także i za dzisiejsze spotkanie. Dziękujemy!